Popularny nofollow jest już z nami prawie dwie dekady. Postaram się Wam pokazać, jak bardzo zmieniał się ten atrybut, jak różnie był interpretowany w konkretnych momentach, czym jest dla Google i jak chciałby, żebyśmy z nim pracowali. No i przyjrzymy się kilku case-study, które udowadniają, że to, co mówi nam Google, nie zawsze przekłada się na rzeczywistość. Zapraszam do lektury.
Tagi Rel – czym właściwie są?
Tagi rel wykorzystujemy do komunikacji z robotami Google. Możemy za ich pomocą przekazać różne informacje, poprosić o nieindeksowanie pewnych zasobów stron, możemy też za ich pomocą przenieść roboty Google w inne miejsce.
My skupimy się na tych tagach, za pomocą których możemy oznaczać linki wychodzące. Tak więc – wracając do pytania zadanego w śródtytule – za pomocą tagów możemy kwalifikować linki wychodzące na potrzeby wyszukiwarki Google.
W praktyce możemy zastosować 3 tagi (wartości rel):
- “rel=sponsored” – za jego pomocą możemy oznaczyć linki, które są reklamami;
- “rel=ugc” (user gap content) – czyli linki stworzone przez społeczność. Na przykład komentarze na blogach, posty na forach;
- “rel=nofollow” – najstarszy z wymienionych, bohater dzisiejszego wpisu. Za pomocą nofollow wskazujemy linki, których nie jesteśmy pewni, dajemy znać Google, żeby nie kojarzył ich z naszą witryną, żeby nie indeksował tego, co pod linkiem się kryje.
Bystre oko dostrzeże, że nie wymieniłem linków dofollow. To prawda. Nie ma czegoś takiego jak rel=dofollow – to uproszczenie branżowe. Domyślnie, jeśli link nie posiada żadnego innego oznaczenia, mamy do czynienia z linkiem „follow” czy tam „dofollow”. Taki link ”przenosi moc”. Nie oznaczając linka w żaden sposób, dajemy sygnał, że wszystko z nim okej.
O atrybutach rel najczęściej się mówi w kontekście link buildingu. Pozyskując linki pozycjonerzy skupiają się głównie na odnośnikach dofollow, jako tych które “przeniosą moc” i podniosą pozycję strony internetowej. Musimy sobie również szczerze powiedzieć – oznaczając odpowiednio linki, wyświadczamy Google sporą przysługę. Na początku mieliśmy jedynie oznaczać czy linki są dobre, czy nie, follow, czy nofollow. Czas pokazał, że taki podział nie wyczerpuje tematu. Algorytmy dalej nie wiedzą, co powinny zrobić w konkretnych przypadkach, internet nie zareagował tak żywiołowo i skutecznie, jak Google by chciał.
W efekcie po 15 latach Google poprosił o kolejne oznaczenia. Już po 2 latach widzimy, że to również nie będzie przełom. Nowe rele są stosowane rzadko, Google nie ma siły przebicia. No bo jeśli portal xyz.pl żyje z publikacji artykułów sponsorowanych, to jak namówić kogokolwiek, żeby nagle oznaczał linki =sponsored? Klienci tego nie chcą, taki portal byłby odcięty od przychodów.
Tag Rel=nofollow – skąd on w ogóle się wziął?
Początków „nofollow” możemy upatrywać już w ‘98. Wtedy właśnie został zgłoszony wniosek patentowy US6285999B1. Dotyczył on metody nadawania stronom internetowym określonej wartości liczbowej, oznaczającej ich jakość. Parametr ten nazywał się Page Rank i wywrócił internet do góry nogami. Przy układaniu wyników wyszukiwania Google zaczął brać pod uwagę autorytet domeny. Pomysł był przełomowy, ale też bardzo niebezpieczny. Pierwsi „pozycjonerzy” szybko zorientowali się, jak Page Rank działa – linki, linki i jeszcze raz linki. Im więcej, tym lepiej. Im więcej, tym wyżej.
W efekcie mocno zaspamił się nam internet: na forach internetowych była masa automatycznie zakładanych kont i wątków tematycznych. Komentarze na blogach pękały w szwach. Archaiczne Księgi Gości już nigdy więcej nie wróciły do łask. Oprogramowanie do automatycznego tworzenia linków było wtedy najpopularniejszym narzędziem SEO. Wtedy też mocno zaczęły się rozwijać wszelkie captche, strony trzeba było po prostu zabezpieczać. W odpowiedzi powstawały captcha breakery – łamacze captchów. Była to nieustanna walka, a przegranym często był użytkownik. Często dochodziło do skrajnych sytuacji, aby skutecznie zabezpieczyć strony internetowe, wykorzystywano tak trudne captche, że nawet człowiek miał problem z ich rozwiązaniem. Nie tędy droga.
Natomiast w dużej mierze odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosił Google i musieli coś zrobić, żeby nieuczciwy proceder ukrócić. I tak w 2005 ogłoszono wprowadzenie znacznika nofollow. Odnosił się on dokładnie do spamu. Jego jedynym zadaniem było oddzielenie ziarna (wartościowych linków) od plew (spamu). Google zapowiedział, że widząc atrybut nofollow nie będzie zwracać uwagi, co kryje się pod linkiem; będzie po prostu ignorować taki stan rzeczy. Na pytanie „jakie linki powinienem oznaczyć tym atrybutem?” odpowiadano: „wszystkie, które może stworzyć użytkownik samodzielnie”.
Idea była prosta – Internet podzieli linki samodzielnie, odwalając kawał pracy za algorytmy Google. Następnie pozostanie wziąć pod uwagę tylko te linki dobre, tworzone naturalnie. W efekcie nikomu nie powinno się już opłacać tworzenie setek linków nofollow. Co równie istotne, linki oznaczone jako nofollow miały nie brać udziału przy wyliczaniu oceny Page Rank danej strony. Samo wprowadzenie linków nofollow nie rozwiązało problemu. Na pewno najskuteczniej byłoby linków ponownie nie brać pod uwagę. Na pewno? Sprawdził to Yandex w 2014 roku, który przez dwa lata układał wyniki wyszukiwania bez posiłkowania się linkami. Efekt był odwrotny od zamierzonego. Wyniki nie były precyzyjne, wyszukiwarka cofnęła się o lata wstecz. Szybko wycofano się z tego pomysłu.
O case’ie wyżej mówi się sporo. Mało kto natomiast pamięta, że również w 2014 roku Google przyznał się, że posiada wersję wyszukiwarki nieuwzględniającej linków. Matt Cutts (aka ściemniacz) informował, że ta wersja wyszukiwarki jest dostępna tylko wewnątrz Google i przyznał, że największym jej problemem jest serwowanie trafnych wyników wyszukiwania. Sam fakt, że Google tego projektu nigdy nie pchnął dalej, jasno sygnalizuje, że linki jednak muszą być brane pod uwagę, że bez nich niemożliwe jest skuteczne układanie serpów. Linków nie da się niczym zastąpić, nie da się ich również nie brać pod uwagę. To nierozłączna część Internetu.
Nofollow wprowadzono ponad 17 lat temu i miało jakiś tam udział w walce ze spamem, ale w mojej ocenie – minimalny. Dlaczego? Bo Internet nie był tak skory do ułatwiania pracy gigantowi z Mountain View, osoby odpowiedzialne za strony często nie miały wiedzy, jak takie zmiany wprowadzić. Weźmy na przykład fora internetowe – te mógł postawić każdy. Skorzystać z gotowych silników, na gotowej domenie. Niepotrzebna była żadna wiedza. Skąd więc taka osoba miała wiedzieć o skomplikowanych atrybutach rel? Komunikacja była sporym problemem.
Rozwój atrybutu nofollow
To oczywiste, że system oznaczania linków musiał być rozwijany. Szybko znaleziono lukę, za pomocą której można było manipulować Page Rankiem (jak dzisiaj Domain Ratingiem i innymi parametrami). W czasie zmieniały się również wytyczne Google co do tego, jakie linki kwalifikują się do atrybutu nofollow. W 2013 Gigant poprosił również o oznaczanie odnośników z artykułów sponsorowanych czy po prostu – płatnych linków (banery, site-wide’y itp.). Natomiast cały czas powtarzano niczym mantrę – Google nie bierze pod uwagę linków nofollow. Ale tak naprawdę nigdy tak nie było. Przyjrzyjmy się paru ciekawym case study:
1. Jeśli link posiada rel=nofollow to Google go nie zaindeksuje.
Takich opracowań widziałem co najmniej dwa. Obydwa udowadniały, że Google jednak indeksuje to, co spotyka, nawet jeśli link jest odpowiednio oznaczony. Head of SEO w SurveyMonkey testował czy rzeczywiście Google nie indeksuje linków oznaczonych atrybutem nofollow. Na stronie 404 podlinkował podstronę, która nie była zaindeksowana, nie była w mapie strony, nie kierowały do niej żadne inne linki.
Moglibyśmy przypuszczać, że nic się nie stanie. To prosta, zero-jedynkowa sytuacja. Google ten link na pewno spotka i istnieją dwa możliwe scenariusze. Według pierwszego scenariusza crawlery ignorują link i wszystko jest tak, jak być powinno. W drugim scenariuszu link się jednak indeksuje, co jasno pokazuje, że komunikaty zamieszczane na blogu dla webmasterów Google – mówiąc delikatnie – mijają się z prawdą. Efekt? Ano podstrona została zaindeksowana w ciągu 48 godzin. Eli Schwartz, czyli autor powyższego case study, testował później indeksowanie innych linków tą metodą i każdy kolejny link (niezależnie od anchora) wpadał w indeks.
2. Linki “nofollow” nie przenoszą mocy
Adam White na łamach blogu Semrusha opowiedział o przeprowadzonym case’ie. Utknął koło miejsca 20. na frazę „backlink software” i za pomocą jednego linka site-wide nofollow wskoczył na miejsce pierwsze.
I tak, zgadzam się z Wami. Taki case, to żaden case. Za mało danych, to również mógł być przypadek. No to weźmy inny przykład, oparty na większej skali. Ahrefs przeanalizował prawie 45 tysięcy słów kluczowych (nie brandowych) z miesięcznym wolumenem wyszukiwań w przedziale od 2 do 5 tysięcy, po czym wyciągnął strony z TOP 10 dla każdej z analizowanych fraz. Chciano sprawdzić, co koreluje z rankingiem i w jakim stopniu. Wyniki poniżej:
Co nas tutaj interesuje w kontekście nofollow? Fakt, że łączna ilość backlinków lepiej koreluje z wynikami wyszukiwania niż łączna ilość tylko i wyłącznie linków „dofollow”. To interesujące i można wyciągnąć z tego różne wnioski. Niestety nie odważę się wprost postawić tezy: „linki nofollow przenoszą moc” (jeszcze nie w tym momencie tego artykułu). Natomiast prawda jest taka, że linki mogą wpływać na ranking również pośrednio. Jeśli taki link nie przeniesie mocy sam w sobie, może pozytywnie wpłynąć na to, jak cały profil linkowy będzie odebrany. Może on sprawić, że nasze działania będą bardziej naturalne, bardziej zdywersyfikowane. Będą takim miłym sąsiedztwem dla reszty naszych linków. Mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli.
Mógłbym przytaczać kolejne przeróżne case study czy badania. Miałem jedno fajne, którego nie mogę teraz znaleźć. Autor pokazywał, jak za pomocą Disavoow tool zrzekał się linków nofollow i jego strona spadała. Może ktoś kojarzy i podrzuci link w komentarzu? Ale nie musimy tak dłużej kluczyć, dywagować. Grać w kotka i myszkę. Dlaczego?
Atrybut rel=nofollow dzisiaj
10 września 2019 roku dostaliśmy informację od Google, że zmienia swoje podejście do tagów rel. Poinformowano nas o wprowadzeniu nowych – sponsored oraz ugc, jak również, że od 1 marca 2020 roku atrybut nofollow będzie jedynie wskazówką. Google napisał wprost:
Gdy wprowadzono atrybut nofollow, oznaczanie linków w ten sposób nie było dla nas sygnałem do ich użycia w naszych algorytmach wyszukiwania. Właśnie uległo to zmianie. Wszystkie atrybuty linków (sponsored, ugc i nofollow) są traktowane jako wskazówki dotyczące tego, które linki należy uwzględniać w wyszukiwarce lub z niej wykluczać. Będziemy wykorzystywać te wskazówki wraz z innymi sygnałami, aby lepiej zrozumieć, jak prawidłowo analizować linki i używać ich w naszych systemach. (źródło: https://developers.google.com/search/blog/2019/09/evolving-nofollow-new-ways-to-identify)
W mojej opinii jest to duża zmiana. Dotychczas realizując działania link buildingowe, omijaliśmy nofollow, może jednak czas zweryfikować swoje know-how? W mojej ocenie, jeśli możesz pozyskać jakościowy link nofollow, warto to zrobić. A co najbliższa przyszłość przyniesie, to już czas pokaże…